...ale wstydzicie się zapytać:) W końcu "nude" znaczy "nagi":) A w odniesieniu do makijażu oznacza make up w cielistej kolorystyce, naturalny, delikatny, prawie niewidoczny. Inaczej określa się go jako no make up look, a w wersji francuskiej le "no make up look" :). Wspominam o wersji francuskiej, bo taki własnie makijaż noszą najczęściej Paryżanki - a przynajmniej tego można się dowiedzieć ze wszystkich mnożących się jak grzyby po deszczu, podręczników francuskiego stylu (które oczywiście namiętnie czytam:)).
Z tym że moja wersja wersja takiego makijażu jest prawdziwie bazowa, niewidoczna, bez żadnych rzucających się w oczy akcentów w postaci czerwonych ust, czy kociej kreski. Oczywiście, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby sobie takie elementy wprowadzić.
Ten makijaż nie będzie się też składał z 16 warstw, które naturalnie wyglądają tylko na Instagramie, po użyciu kolejnych 15 filtrów.. Zakładam, że większość z nas chce się dobrze prezentować w realu - na wakacjach, w pracy, w szkole, na uczelni .. Chcemy przez cały dzień wyglądać ładnie, świeżo i promiennie, bez efektu "zmalowania" i tapety na twarzy.
W wykonaniu takiego niewidocznego, ale jednak upiększającego makijażu, znaczenie mają nie tyle użyte do niego kosmetyki, ile technika i kolejność ich nakładania oraz kilka trików, których być może nie znacie. Wszystko to Wam poniżej opiszę - na zdjęciach kosmetyki pogrupowane są wg poszczególnych kategorii, ale w punktach wytłumaczę co po kolei robimy.
Na różowo, dla większej jasności, zaznaczyłam te najbardziej pomocne triki i patenciki:)
1. Po pierwsze: BAZA. Jeżeli chcemy, aby nasz makijaż przetrwał bez większego uszczerbku cały dzień, zachował świeżość i nie spłynął w upale, to na początek musimy użyć bazy pod makijaż. Jest ona wskazana zwłaszcza jeśli mamy cerę tłustą lub mieszaną. Ja właśnie jestem posiadaczką tej ostatniej, więc kupiłam kiedyś na promocji bazę "Stay Matte" Rimmela. Niestety nie byłam z niej zbytnio zadowolona, bo może i matowiła skórę, ale bardzo ciężko się na niej rozprowadzało podkład, a baza powinna to przecież ułatwiać..
Ale! Wypróbowałam opcję ze zmieszaniem bazy na wierzchu dłoni razem z podkładem i dopiero potem nałożyłam taką mieszankę na twarz - i to się sprawdza świetnie! Nie ma problemu z równomiernym rozprowadzeniem, baza przedłuża trwałość podkładu, jednocześnie dodaje mu lekkości, a twarz pozostaje matowa. Z każdą inną bazą będę postępować podobnie i Wam również polecam spróbować.
Tu zdradzę jeszcze, że ta baza pod makijaż świetnie się spisuje jako baza pod cienie do oczu. Wcześniej używałam znanej i dość drogiej bazy Art Deco. Po jej wykończeniu jakoś nie zainwestowałam w kolejne opakowanie, po prostu obywałam się bez. Aż do momentu, kiedy wypróbowałam na powiekach bazę Rimmela. Cienie świetnie się na niej utrzymują, nie wałkują się, nie zmieniają koloru, dodatkowo baza lekko napina powieki i trochę odmładza spojrzenie. Nie zauważyłam też żadnych efektów ubocznych - jakiegoś przesuszenia, czy podrażnienia.
2. PODKŁAD. W zasadzie używam dwóch podkładów na raz:) Obydwa są z serii DermaBlend Vichy. Mam jasną cerę, więc najpierw kupiłam najjaśniejszy odcień nr 15 Opal. Niestety okazał za jasny nawet jak dla mnie. Byłam niepocieszona, bo podkład miał bardzo dobre krycie, nawet przy nałożeniu bardzo cienkiej warstwy, dobrze matowił skórę i długo się trzymał. Używałam go sporadycznie jako korektora, ale uparłam się na kolejny w skali odcień z tej serii, i w końcu kupiłam Nude nr 25. Ten z kolei, wbrew swojej nazwie, okazał się za ciemny..
Na szczęście jednak wpadłam na pomysł,
żeby zmieszać podkłady i tak otrzymałam kolor dla mnie idealny:) Co więcej, mogę go
dopasowywać do aktualnego odcienia skóry - np. latem używam większej domieszki
odcienia ciemniejszego. Tak że polecam takie rozwiązanie, jeśli nie możecie
znaleźć tego jedynego, właściwego odcienia.
Jak już wspominałam, przed
nałożeniem mieszam oba podkłady razem z bazą - na wierzchu dłoni. Taka
"paletka" ma wbrew pozorom duże znaczenie, bo z niej będziemy sobie
potem wygodnie dobierać podkład, bez ryzyka, że nabierzemy go zbyt dużo i
zrobimy na twarzy maskę.. Podkłady i bazę mieszam na dłoni palcem, to co
zostanie na palcu rozsmarowuję smugami na policzkach i wzdłuż nosa, a
następnie rozprowadzam pędzelkiem.
PĘDZELEK do aplikowania podkładu to wg
mnie cudowny wynalazek - o wiele lepiej jest mi nakładać podkład nim, niż
palcami. Pozwala rozprowadzić fluid cieńszą i bardziej równomierną warstwą,
dociera we wszelkie trudno dostępne zakamarki.
Tutaj sprzedam Wam kolejny
patent: pędzelek przed użyciem należy delikatnie zwilżyć - najlepiej z odległości ok 30 cm
spryskać go wodą w sprayu (w razie potrzeby lekko potem osuszyć wacikiem, czy
chusteczką higieniczną) i dopiero wtedy aplikować nim podkład. Zwilżony
pędzelek będzie miał lepszy poślizg na skórze, będzie chłonął mniej podkładu, a
sam podkład lepiej stopi się ze skórą. No i taki masaż chłodnym, wilgotnym
pędzelkiem jest bardzo orzeźwiający.
Podkład nabieramy sobie wygodnie dotykając
pędzelkiem paletki wierzchu dłoni. Rozprowadzamy go od środka twarzy na boki.
Na koniec, już bez specjalnego dobierania podkładu, "działamy"
pędzelkiem z resztką podkładu również pod oczami, w zagłębieniach między okiem a nosem i na
powiekach (już wcześniej pokrytych bazą). Ten trik pozwoli nam rozjaśnić prawie
niewidoczną warstewką te newralgiczne okolice i przygotować je do nałożenia
właściwego korektora. A czasem nawet już go nie nakładam, bo nie ma takiej
potrzeby..
Na koniec używam jednak palców, żeby dodatkowo wygładzić podkład,
poprawić jego rozprowadzenie, zwłaszcza na konturze twarzy i lekko wklepać,
żeby lepiej stopił się ze skórą. Uff, to chyba tyle wskazówek, jeśli chodzi o
nakładanie podkładu - dużo tego wyszło, no ale to najważniejszy etap.
3. KOREKTOR POD OCZY. Ostatnio używam rozświetlającego
korektora Eveline z serii Art Scenic - jest ok, chociaż oczywiście bywają
lepsze.. Jednak wcześniejsze rozjaśnienie okolic oczu pędzelkiem z odrobiną
(naprawdę śladową ilością podkładu) sprawia, że korektor spisuje się o wiele
lepiej.
Ma on aplikator w postaci gąbeczki, więc nakładam go najpierw
kropeczkami wzdłuż dolnej powieki i w "dolinie łez", a potem
środkowym palcem rozklepuję bardzo dokładnie na cały obszar pod okiem i na
powiece. Mam specjalny pędzelek do korektora, ale jednak wygodniej jest mi go rozprowadzać
palcem. Trzeba uważać, żeby nie nałożyć zbyt dużej ilości korektora, bo będzie
się potem brzydko zbierać w załamaniach. Zawsze łatwiej jest nieco dołożyć, niż
pozbyć się nadmiaru.
4.
PUDER. Od bardzo długiego już czasu używam pudru prasowanego Maxa Factora
nr 05 Translucent. Jest to odcień przezroczysty, który twarz matowi, ale nie
pozostawia na niej widocznej warstwy, dopasowuje się do naszego odcienia skóry
i nie trzeba się trudzić w znalezieniu odpowiedniego odcienia. Na strefę T,
która najbardziej wymaga zmatowienia, nakładam puder gąbeczką, lekko wklepując.
Następnie biorę duży pędzel, nabieram na niego jeszcze trochę purdu i omiatam nim jeszcze raz
strefę T i resztę twarzy. Taki trik usunie nam ew. nadmiar pudru w środkowym
pasie twarzy i jednocześnie lekko zmatowi resztę, co da naturalny efekt, bo po
bokach twarzy wcale dużo pudru nie potrzeba. Pędzelkiem pudrujemy również
powieki i rzęsy, które po pomalowaniu tuszem będą wyglądały na grubsze i
dłuższe.